niedziela, 27 października 2013

Halloween

Wiem, nie nasze święto. Nadal nie obchodzę, ale akcenty tego święta mam.
Dynie, które znalazłam tu: http://www.primabead.com/Pumpkin-Beads-P6984.aspx



No i pająki, ale te już widzieliście.




sobota, 19 października 2013

Kartka dla Oliwki

Chyba nie ma osoby, która nie słyszała o kartce dla Oliwii. Jeśli jednak taka by się znalazła to wszystkie informacje i właściwie już nawet niewielkie podsumowanie są opisane w artykule zielonogórskiej gazety są tu:  http://zielonagora.gazeta.pl/zielonagora/1,35182,14759711,Akcja_dla_Oliwii__Wyslij_jej_kartke_urodzinowa.html

Jeśli można w tak prosty sposób wywołać uśmiech na twarzy małej dziewczynki, to czemu by się nie przyłączyć? Ja zrobiłam kartkę i kolczyki. Oliwia jest fanką Monster High, więc mam nadzieję, że przypadną jej do gustu.

To moja jedna z pierwszych kartek, więc nie przyglądajcie się za bardzo :) Wciągnęłam się w klejenie papierów, (bo scrapem tego nie nazwę). Z czasem będzie tego więcej. No i mam nowe powody do wydawania pieniędzy :D






Życzenia zamazałam, bo to takie moje prywatne słowa do niej.



No i karnecik na kolczyki.






wtorek, 15 października 2013

Jak Matka Polka bułki robiła i koniec historii z poprzedniego posta

Na początku wymyśliłam sobie, że zrobię bułki, ale nie słodkie, takie na śniadanie. Już jakiś czas wcześniej kupiłam świeże drożdże i inne składniki, które stwierdziłam, że będą potrzebne. Wczoraj po południu poszukałam przepisu i wybrałam dwa - z cebulą i z bananem. Wczytałam się głębiej i oczywiście nie kupiłam papieru do pieczenia... Szybkie ubieranie siebie i dziecka i idziemy. Oprócz papieru kupiłam jeszcze 2 kg mąki i drożdże instant, to tak na wszelki wypadek, gdyby miało coś nie wyjść. Po powrocie znowu wczytałam się w przepis - 5,5 szklanek mąki? O nie, zrobię z połowy myślę sobie. Dalej masło, gdzie jest kurde masło?? Pewnie mąż wziął do pracy, no to Delma, też miekka. No i drożdże, szczęśliwie spojrzałam na datę przydatności - przeterminowane. Ponieważ  kupiłam instant, więc nie było dramatu, z tym że 12 g trzeba dać, czyli 6 g w moim przypadku, no i jak tu wymierzyć jak mam 7 g. Daję wszystko myślę sobie. Tylko, że to trzeba z mąką wymieszać, a mąka dawno w misce razem z mokrymi innymi składnikami. Matka Polka nie poddaje się jednak łatwo, łyżką wymieszałam po wierzchu. Teraz tylko robocik i już! Nie ma jednak tak prosto. Robocik na samym dole w najdalszym kącie w szafce, w myśl zasady czego się nie używa to się wpycha jak najgłębiej. Obiłam sobie głowę z dwóch stron, ale nie przejmując się tym wcale wkładam tego mojego robota (wcześniej raniąc się o tarkę, bo razem z nią w pudełku trzymam mieszadełka) i oto działy się dziwy. Ciasto przykleiło się i zaczęło wchodzić na te mieszadełka w górę, aż do dziurek, w które się je wkłada. Patrzyłam jak zaczarowana :) Jednak dosyć szybko stwierdziłam, że trzeba niestety pobrudzić rączki. Cóż, zachciało się bułek, to trzeba dokończyć. Pamiętam jak mamusia robiła ciasto, słuchało się, nie kleiło się i zawsze było takie jakie chciała. Tego niestety nie odziedziczyłam. Mnie nie słuchało, upaprałam pół kuchni, zakryłam ścierką i ciasto rosło.

Matka Polka znowu się we mnie odezwała, może zrobić jeszcze te z bananem? Jak nie zrobię od razu, to następny taki nawrót dopiero za jakiś rok, więc się znowu zabrałam. Tym razem stwierdziłam, że zrobię z całej porcji, nie będę musiała przeliczać. Nauczona poprzednimi błędami zaczęłam od mąki i od drożdży. Skąd mam wiedzieć ile to 400 g?? No dobrze z kg torby to mniej niż połowę trzeba, z tym, że ja miałam część w torebce, ale część w słoiku. Poradziłam sobie i z tym. Powiedzmy. Poprzeliczałam na szklanki i wsypałam do miski. Teraz drożdże, ale ja mam 7 g. Oczywiście wpadłam na to jak już wsypałam do miski, tak więc znowu szklanka poszła w ruch, czyli będzie jednak połowa porcji. Dalej mleko, dawno nie piłam ciepłego mleka, takiego bez czekolady, płatków, kakao. Dobre, no to następny łyk, skoro i tak już nie ma proporcji. Banana rozgniotłam widelcem i znowu smaki dzieciństwa. Skoro jednak to takie dobre, to dałam całego. Znowu wyrabianie i tu niespodzianka - nie klei się za bardzo.

A teraz proszę państwa podsumowanie:

Obie bułki zjadliwe pod warunkiem, że odklei się od nich papier. Bułki z cebulą się pourywały i spody zostały na papierze. Bułki z bananem natomiast trzymały się papieru wspaniale, musiałam je powyrywać, a papier zaś usunęłam tarką. Na tym kończę moje zmagania piekarnicze. Następne z pewnością nie wcześniej niż za rok. Kuchnię oraz wszystko, czego używałam sprzątałam dobre pół godziny, bo nie wiem jak to możliwe, ale wszystko było zapaskudzone. Dobrze, że dziecko się zajęło drożdżami, bo byłaby pewnie godzina.

Przepisy:


Bułki z cebulką przepis stąd
  • pół szklanki letniego mleka
  • 1 łyżka cukru
  • 2 łyżeczki soli
  • 3 łyżki miękkiego lub roztopionego masła
  • 1,5 szklanki letniej wody
  • 1 duża łyżka suchych drożdży (12 g) lub 24 g świeżych
  • 3 średnie cebule, (drobniutko pokrojone i podsmażone, mogą być zmielone), w oryginale 2 łyżki
  • 5,5 szklanki mąki pszennej 
 
Dodatkowo:
  • 1 jajko roztrzepane z 1 łyżką mleka do posmarowania
Wymieszać mleko, wodę, cukier, sól i masło. Drożdże wymieszać z mąką (ze świeżych zrobić wcześniej rozczyn), umieścić w dużej misce, dodać płyny i cebulkę. Zagnieść ciasto gładkie i elastyczne, w razie potrzeby dosypać więcej mąki (do pół szklanki). Odstawić przykryte do podwojenia objętości w ciepłe miejsce.
Po tym czasie ciasto wyjąć, wyrobić, podzielić na około 20 części (u mnie bułeczki 65 gramowe). Uformować bułeczki, położyć na blaszce (wcześniej wysypanej mąką lub wyłożonej papierem do pieczenia). Przykryć, odstawić do napuszenia na 30 minut. Przed samym pieczeniem bułeczki można naciąć i posmarować jajkiem roztrzepanym z mlekiem.

 
Bułki z bananem przepis stąd
 
  • 250 ml mleka
  •  1 dojrzały banan
  • 1 łyżka cukru
  • 20 g świeżych drożdży
  • szczypta soli
  • 400 g mąki
W ciepłym mleku rozpuścić drożdże i cukier. Dodać zmiksowanego (przetartego przez sito) banana, następnie sól i mąkę. Wyrobić ciasto i odstawić na 1 godzinę w ciepłe miejsce. Gdy wyrośnie posypać je odrobną mąki, żeby się nie kleiło do rąk. Formować bułeczki. Każdą posmarować żółtkiem zmieszanym z 2 łyżkami mleka. Piec w 190-200°C przez około 20 minut.
 
A teraz prezentacja moich wypieków:
 

Te z przodu z cebulą, te z tyłu z bananem. Dlatego warto wejść na podlinkowane strony z przepisami i zobaczyć jak to powinno wyglądać. Bo na pewno nie tak.

Dziecko moje bardzo się ucieszyło z nowej wersji ciastoliny - dostało przeterminowane drożdże. Mają bardzo przyjemną konsystencję, dobrze się też lepi. Zabawa trwała od początku mojego pieczenia do końca, także drogie mamy następna sensoryczna zabawka za niewielkie pieniądze.


Winna jestem też Wam dokończenia mojej historii z poprzedniego posta. Skoro powiedziałam A, to trzeba też powiedzieć B. W między czasie zadzwonił mój szef z byłego działu i powiedział, żebym wracała do nich. Nie ma tu jednak mowy o dobrym sercu, o tym że dobrze wykonywałam swoją pracę i szkoda, żebym opuściła firmę. Nic z tych rzeczy. Kolega, którego ściągnął do naszego działu odchodzi i nie ma komu pracować, a pracy jest mnóstwo bo firmy przygotowują się do świąt. Zwykłe wyrachowanie. Nie jest mi jednak przykro. Inaczej już na to patrzę. To tylko takie tymczasowe wyjście z sytuacji, ale cały czas będę szukać pracy. Na pewno nie zostanę tam dłużej niż to konieczne. Nawet raz się nie obejrzę za siebie, gdy dostanę lepszą propozycję.

Teraz już na prawdę koniec tego długiego posta. Następnym razem będzie robótkowo. Pozdrawiam i dziękuję za słowa wsparcia pod poprzednim postem. Wiele dla mnie znaczą tym bardziej, że się przecież osobiście nie znamy.

wtorek, 1 października 2013

Smutno mi

Zmieniłam pracę, a właściwie dział w mojej firmie. Miał być taki prestiżowy, taki gdzie przyjemnie się pracuje. Ludzie są mili, a ja pracę zostawiam o godz. 16.30 i idę do domu z "lekką głową". Na początku tak rzeczywiście było. Zachwyciłąm się tą atmosferą, takiego biura gdzie nie trzeba codziennie walczyć. Wcześniej pracowałam w procesie produkcji. W skrócie - kto wszedł do pokoju, ten darł mordę. Jak nie było winnego i tak się winny znalazł. Mój wygląd także działał na niekorzyść. Nie wyglądam na moje 29 lat - ludzie widzą we mnie małą dziewczynkę i gdy odkrywają, że mam dziecko to patrzą z politowaniem - no tak gówniara zaszła w ciążę jak miała pewnie 16 lat. Szybko więc nauczyłam się, że jeśli chcę, żeby ludzie mnie słuchali, to muszę krzyknąć, a najlepiej przeklnąć - też się tego nauczyłam. Podsumowując - żeby się odnaleźć na produkcji, trzeba byc kutym na 4 kopyta, inaczej by mnie zjedli.
Wchodząc do nowego działu byłam zachwycona. Miałam wrażenie, że jestem zupełnie w innej firmie, codziennie słyszałam dzień dobry, dziękuję, proszę.. Takie słowa, które dla mnie znaczą wiele. Takich mnie uczyła mama, babcia.. Byłam zachwycona! Do czasu. 
Szkolenie przebiegało wolno, już po 3 dniach siedziałam znudzona. Moje zadanie polegało na zorganizowaniu przewoźnika dla określonego ładunku w określonym czasie za określoną cenę. Niby nic trudnego, ale nie wtedy, gdy jest dużo ładunków, a  przewoźników mało. Przewoźnicy mogąc przebierać w ładunkach wybierają najlepiej płatną ofertę. Co jest najzupełniej zrozumiałe. Chcąc zapewnić transport ładunków i jednocześnie dobrą obsługę klienta moja firma nawet zgadzała się dopłacać, by tylko towar pojechał. Bardzo rzadko zdarzło się, gdy ktoś chciał jechać w cenie. Jeżeli tylko przewoźnik miał samochód zmienialiśmy daty załadunku, rozładunku, byle tylko wypchnąć towar. W praktyce jednak moja praca opierała się na kłamstwie. Gdy tylko znalazł się przewoźnik, który miał samochód wciskało mu się jeden ładunek, potem kłamało, że klient odwołał i wysyłało, (że niby nam głupio i chcemy zapewnić pracę) na zupełnie coś innego. Bardzo często było  wiadomo, że kierowca dogadany na inną datę będzie stał nawet kilka dni pod magazynem, bo nie udało się zmienic daty załadunku, bądź rozładunku. Przewoźnicy często brali nasz ładunek, którego w rzeczywistości nie było i jednocześnie jakiś powrotny, który nie był możliwy z perspektywy naszych kłamstw do pobrania. Nawet stali przewoźnicy byli traktowani w ten sposób.
Zostałam przydzielona do jednej pracownicy. Dziewczyny parę lat ode mnie starszej, dobrej spedytorki, ale bardzo zaniedbanej i chyba mającej żal, że tyle lat w jednym miejscu, a osoby krócej pracujący byli już kierownikami. To niesprawiediwe, ale jestem nawet w  stanie zrozumieć - osoba, która ma problem z higieną osobistą nie może reprezentować firmy.
No i tak sobie siedziałyśmy ja i ona, dopóki inni pracownicy działu nie chciali iść na urlopy. Ona, owszem opowiedziała mi o wszystkich klientach, którymi się zajmuje, pozostali nie wyrazili zgody, żebym się u nich uczyła. Sama miałam praktykanta na poprzednim stanowisku, wiem jak jest, więc nie czułam żalu. Tylko, to też było do czasu. Po 3 tyg siedzenia przy jednej osobie poproszono mnie, bym zastąpiła osoby, które są aktualnie na urlopie. Informacje o ich obowiązkach - zerowe. Zanim cokolwiek zrobiłam musiałam zapytać, a właściwie najpierw poczekać, aż ktoś skończy swoją pracę by zadać pytanie. Po kolei wszyscy z działu chodzili na urlop, a ja ich zastępowałam, za każdym razem - inf. zerowe. Nie mogę powiedzieć, że nie odpowiadano na moje pytania, owszem, jednak było to robione na odwal. Mówiono mi co powinnam zrobić, ale już nie mówiono w jaki sposób mam to zrobić.
Przez pierwsze dni byłam zachwycona pracą zespołową. Na tablicy notowano trasy do sprzedania i wzajemnie okazywano sobie pomoc. Jednakże gdy tylko ktoś szedł na urlop, szefowi przedstawiano czego ktoś nie zrobił, co pominął specjalnie. Potem chyba towarzystwo w ogóle przestało się przejmować moją obecnością - wystarczyło, że ktoś szedł do toalety a już go obsmarowywano. Nie przebierając w słowach zresztą. 
Dosyć szybko zweryfikowałam swoje zdania, co do miejsca gdzie trafiłam. Nie chciałam i nie czułam żadnej potrzeby, żeby się z nimi "bratać". Przerwę obiadową spędzałam z dawnymi koleżankami, z nimi bez obaw mogłam się pośmiać, pogadać o głupotach, jak i moich ważniejszych osobistych sprawach. Byłam tam tylko tyle czasu ile było trzeba, co nie znaczy, że olałam moją pracę. Starałam się kłamać, konsultowałam wszystko co mówiłam przewoźnikom z moim nowym zespołem. Gdy już zorientowałam się co jest grane, wiedziałam, że ja tam nie zostanę, ale pracować trzeba, dlatego na prawdę się starałam. Mimo tego, że wiedziałam jakie są układy, nie odpuściłam sobie.
Dostałam maila na temat wstępnego szkolenia z prawa. W dniu przeszkolenia przypomniałam mojemu przełożonemu, że idę na szkolenie i może mnie dłuższy czas nie być.On poprosił mnie do sali obok i powiedział, że to jest trudna rozmowa, ale musi się odbyć. Zdecydował, że nie chce, abym była w jego zespole ze względu na moją osobowść jak to określił. Mam wrócić na "magazyn". To świadczy także przeciwko mojemu obecnemu przełożonemu. Nigdy nie pracowałam na magazynie. Pracowałam na copackingu, to zupełnie co innego. Byłam na oddelegowaniu, nie miałam żadnej nowej umowy, nawet aneksu, ciągle miałam swoje poprzednie stanowisko. Zaczęłam więc myśleć i pewne elementy zaczęły mi się kleić w całość, dziwne uśmiechy gdy pytałam, gdzie docelowo będę siedzieć, fragmenty rozmów...
Mój poprzedni przełożony faktycznie rzecz ujmując wypchnął mnie ze swojego działu. Od koleżanki dowiedziałam się, że miał do wyboru zostawić w dziale mnie, albo swojego kolegę, którego ściągnął ze swojej poprzedniej firmy. Rachunek był prosty.
W tym momencie jestem na opiece, synuś choruje. Wczoraj zadzwoniła koleżanka z poprzedniego działu, powiedziała, że nie mam do czego wracać i najlepiej, żebym przeciągnęła zwolnienie. I co, mam kłamać?Robić to czym pogardzam, czy dać się zwolnić?